Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi azbest87 z miasteczka Będziemyśl. Mam przejechane 96750.34 kilometrów w tym 7732.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.51 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy azbest87.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2017

Dystans całkowity:1043.50 km (w terenie 117.00 km; 11.21%)
Czas w ruchu:49:05
Średnia prędkość:21.26 km/h
Maksymalna prędkość:68.80 km/h
Suma podjazdów:13250 m
Suma kalorii:32640 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:86.96 km i 4h 05m
Więcej statystyk
  • DST 31.60km
  • Czas 01:07
  • VAVG 28.30km/h
  • VMAX 66.20km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 870kcal
  • Podjazdy 490m
  • Sprzęt FORT
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czudec

Środa, 28 czerwca 2017 · dodano: 28.06.2017 | Komentarze 0

Krótka trasa po pracy. Wyjechałem kilka minut przed 20, ale i tak było na termometrze 28 stopni. Przez to podjazd pod krzyż trochę mnie zgotował chociaż jest dość łatwy. Zgodnie z planem przejechałem do Czudca i wróciłem z powrotem. Po jeździe z sakwami czuć że więcej mocy w nodze, ale za to organizm trudniej wkręcić na wyższe obroty. 



Kategoria 0-50km, Szosa, Tu i tam


  • DST 51.50km
  • Czas 01:44
  • VAVG 29.71km/h
  • VMAX 58.30km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Kalorie 1130kcal
  • Podjazdy 330m
  • Sprzęt FORT
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po płaskiej szosie

Niedziela, 25 czerwca 2017 · dodano: 25.06.2017 | Komentarze 0

Pierwszy raz na rowerze po ukraińskim wyjeździe. Jak siadłem na szosę to na początku nie mogłem jej opanować;) Jaki lekki ten rower! No i siodełko niżej niż w góralu, więc czułem się jakbym siedział na klopie.. Niestety nie wziąłem ze sobą odpowiedniego imbusa i trzeba było tak jechać, bo wracać mi się nie chciało. Po jeżdżeniu z sakwami teraz nie mogłem wkręcić organizmu na wyższe obroty, ale za to przy ewidentnie niższym obciążeniu więcej siły idzie w korby. Pojechałem na Słotwinkę i po pokonaniu podjazdu trochę mi odblokowało nogi, więc po zjechaniu na płaskie i z wiatrem w plecy leciało się dość fajnie. Od Bratkowic wiatr boczny więc już trochę gorzej, a powrót do Rzeszowa i jazda przez miasto pod wiatr więc i średnia zdecydowanie spadła.





  • DST 122.00km
  • Czas 05:13
  • VAVG 23.39km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 4490kcal
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt Kiubek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bieszczady Ukraińskie- dzień 4- Cisna - Boguchwała

Środa, 21 czerwca 2017 · dodano: 29.06.2017 | Komentarze 1

Ostatni dzień wyjazd jest bez szczególnej historii. To już czysty dojazd do domu z Cisnej. Na początek trzeba było zaliczyć jeszcze jedną przełęcz, a później droga prowadziła lekko w dół więc pocisnęliśmy dość mocno. W ten oto sposób z przełęczy do Leska zrobiliśmy średnią koło 30 :O Później chwila przerwy koło Sanu i przejazd interwałowymi góreczkami do Sanoka. Przerwa w Macu na kalorie i Funfell zaczął narzucać dość mocne tempo chociaż wiało nam w twarz. Trochę wychodziłem na zmiany, ale nie chciało mi się aż tak cisnąć, więc też sporo siedziałem na kole. W ten sposób byłem w domu już o 17. Nawet zdjęć prawie nie robiłem- raptem kilka pstryknięć, bo to droga którą już nie raz jechałem i jest mi dobrze znana.
Tak oto kończy się nasza ukraińska przygoda:)



Miejscówka na campingu w Cisnej
Miejscówka na campingu w Cisnej © azbest87

San między Leskiem a Zagórzem
San między Leskiem a Zagórzem © azbest87

Tym razem Lesko żegna a w tle Bieszczady
Tym razem Lesko żegna a w tle Bieszczady © azbest87




  • DST 114.40km
  • Teren 30.00km
  • Czas 05:55
  • VAVG 19.34km/h
  • VMAX 59.40km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Kalorie 3660kcal
  • Podjazdy 1400m
  • Sprzęt Kiubek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bieszczady Ukraińskie- dzień 3- Połonina Równa - Cisna

Wtorek, 20 czerwca 2017 · dodano: 29.06.2017 | Komentarze 5

Dzień 3 zaczął się wysoko. Co ciekawe noc na połoninie Równej była dość ciepła. Rano w końcu można było popodziwiać widoki jakie się stamtąd rozciągają, bo dzień wcześniej trochę późno wjechaliśmy. Namioty rozłożone tuż obok ruin radzieckiej bazy w zagłębieniu terenu, więc z samych namiotów też super widoków nie było. A było co oglądać! W każdą stronę gdzie się nie spojrzy rozciągają się pasma górskie. Co prawda sam szczyt połoniny jest dość płaski i rozległy (stąd nazwa Równa) i żeby zobaczyć co jest z drugiej strony trzeba kawałek przejść. Z racji podziwiania widoków z zebraniem zeszło nam trochę czasu, ale nigdzie się nam nie spieszyło. Poza tym zmęczenie z wczorajszej wspinaczki jeszcze dawało o sobie znać. Jedyne co nam przeszkadzało na górze to chmary much. Wystarczyło wyjść z namiotu i od razu każdego atakowały setki much. Chwilami było to nie do zniesienia. Na szczęście pomógł OFF :)
W końcu zaczynamy zjazd. I to nie byle jaki! 15 km z górki z czego większość po płytach i po kamienistej drodze. Jakbym jechał na pusto to można by poszaleć, ale z obładowanym rowerem trzeba było uważać i sporo hamować. Przez to musiałem parę razy się zatrzymać żeby czasem nie przegrzać hamulców. Ostatecznie i tak złamałem tam jedną szprychę w tylnym kole, ale nie stanowiło to problemu. 
Im niżej tym cieplej i u podnóży połoniny zaczyna nas dobrze dopiekać. Docieramy do sklepu z wczoraj i też tam robimy zakupy. Jest tak ciepło że nie chce nam się zbierać. W końcu ruszamy, ale ciężko się jedzie. Przebijamy się przez kolejne kilometry ukraińskich dróg. Nierówne drogi plus wysoka temperatura plus zmęczenie z wczoraj dają w rezultacie kiepską formę do jazdy. Przed granicą robimy ze dwie przerwy i uderzamy w końcu na Słowację. Na przejściu idzie dość sprawnie. Zatrzymuje nas na chwilę tylko jeden słowacki celnik, bo okazało się że też jeździ na rowerze:) więc chwilę z nim rozmawiamy o rowerach. Słowacja wita nas podjazdem i sporym zjazdem, aż do Stakcina. W planach mieliśmy jazdę do Komańczy lub tamte okolice, ale z racji że jazda szła nam dzisiaj bardzo opornie i nie ma szans tam dojechać przed nocą to zmieniamy plan. Chęć wykąpania się na polskiej ziemi zwyciężyła;) Odbijamy nad jezioro Starina i wzdłuż jego brzegów kierujemy się na szutrowe drogi które mają nas doprowadzić na przełęcz nad Roztokami. Jeden porządny podjazd zamiast kilku mniejszych. Już kiedyś go jechaliśmy z Funflem, więc wiedzieliśmy czego się spodziewać. Droga na początku powoli się wznosi by później po kamienistej drodze już z większym nachyleniem wspiąć się, aż na przełęcz na wysokości ponad 800m. Większość jechało mi się dość dobrze, ale jak droga weszła w las to jazda po luźnych kamieniach już mnie zmasakrowała, a od ciągłych wstrząsów rozbolały mnie plecy. Na szczęście stąd czeka nas już praktycznie tylko zjazd do Cisnej, gdzie lokujemy się na znanym nam campingu. Ciepły prysznic to było błogosławieństwo :) Szkoda tylko że nasza próba zjedzenia czegoś w jakiejś knajpie spełzła na niczym. Parę dni przed rozpoczęciem wakacji wszyscy jeszcze czekają tu na właściwy sezon, więc wieczorem wszystko pozamykane. Skończyło się tylko na zakupach w sklepie tuż przed zamknięciem. 


Miejsce noclegowe na połoninie tuż obok ruin
Miejsce noclegowe na połoninie tuż obok ruin © azbest87

Widoki na inne połoniny
Widoki na inne połoniny © azbest87

Krajobraz z połoniny Równej
Krajobraz z połoniny Równej © azbest87

I jeszcze jeden widoczek na Karpaty
I jeszcze jeden widoczek na Karpaty © azbest87

Zdobywcy Równej! :)
Zdobywcy Równej! :) © azbest87

Krzyż na szczycie
Krzyż na szczycie © azbest87

Kolejne ruiny już trochę niżej
Kolejne ruiny już trochę niżej © azbest87

Tak wyglądał podjazd/zjazd z Równej
Tak wyglądał podjazd/zjazd z Równej © azbest87

A tak wyglądał odcinek szutrowy
A tak wyglądał odcinek szutrowy © azbest87

Słowackie drogi
Słowackie drogi © azbest87

Zjazd do Stakcina
Zjazd do Stakcina © azbest87

Przez te górki w tle trzeba się teraz przebić
Przez te górki w tle trzeba się teraz przebić © azbest87

Gwiazdy nad polem namiotowym w Cisnej
Gwiazdy nad polem namiotowym w Cisnej © azbest87




  • DST 122.50km
  • Teren 35.00km
  • Czas 08:45
  • VAVG 14.00km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 5200kcal
  • Podjazdy 2700m
  • Sprzęt Kiubek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bieszczady Ukraińskie- dzień 2- Sianki - Połonina Równa (1482m)

Poniedziałek, 19 czerwca 2017 · dodano: 25.06.2017 | Komentarze 2

Pobudka gdzieś po 7 i powoli się ogarniamy. Do śniadania ukraińskie piwko. Na początek zjeżdżamy jeszcze na stację kolejową w Siankach, którą widać ze szlaku po polskiej stronie. Uzupełnienie zapasów w sklepie i wspinamy się z powrotem na górę. Kilka kilometrów jazdy tą drogą co wczoraj i docieramy do przełęczy Użockiej (852m). Na przełęczy posterunek wojskowy na którym trzeba się wylegitymować, ale bez problemów. Stąd zaczyna się szlak na Pikuja, czyli według naszej terminologii najwyższy szczyt Bieszczadów. Tutaj też niestety kończy się dobry asfalt i zaczynają się dziury. Zgodnie ze wskazówkami które wczoraj przekazał nam Vasyl jedziemy kilkaset metrów i odbijamy za wiaduktem w prawo w szutrową drogę. Raptem z 300 metrów dalej znajdujemy punkt widokowy o którego istnieniu normalnie nie mielibyśmy pojęcia. Dzięki Vasyl! :) Chwila przerwy z pięknymi widokami na Bieszczady i zaliczamy zjazd serpentynami z lichym asfaltem do miejscowości Użok. Tutaj nasza droga odbija całkiem na południe i wiedzie wzdłuż podnóży całej połoniny Pikuja. Co ciekawe droga do Użoku jest oznaczana na mapach jako czerwona, czyli krajowa, a dziur tam co nie miara i krowy chodzą środkiem drogi;) Po odbiciu w lewo robi się jeszcze ciekawiej. Asfalt znika w mgnieniu oka, chociaż to droga wojewódzka i nawet był drogowskaz na skrzyżowaniu. Akurat nie spodziewałem się niczego lepszego;) Tak naprawdę dopiero dzisiaj widzimy jak wygląda prawdziwa Ukraina. Jedziemy kamienisto-błotną drogą wzdłuż typowo wiejskich zabudowań. W takich warunkach czekał nas ponad 300 metrowy podjazd, który ciągnął się kilka kilometrów. Z przełęczy kolejny świetny widok na Karpaty i niestety dość wyboisty zjazd. Normalnie po tych kamieniach to bym się puścił bez hamowania, ale z obładowanym rowerem trzeba było sporo uważać. Po przejechaniu przez pierwszą wieś powoli pojawiają się jakieś ślady asfaltu, ale szybko znikają. Im byliśmy niżej tym więcej dziurawego asfaltu pod kołami. Dopiero po jakimś czasie pojawia się standardowy ukraiński dziurawy asfalt, a niżej kawałkami nawet dość znośny do jazdy. Słońce dopieka dzisiaj dość mocno i czuję chwilami że zaczynam się smażyć. W tym roku nie jestem przyzwyczajony do takich temperatur, bo do tej pory pogoda była raczej marna. Dojeżdżamy od Pidpolozzia i odbijamy w prawo żeby przebić się do Poliany. Po drodze kolejny podjazd ukryty w lesie. Po zjeździe robimy sobie przerwę pod laskiem na żarcie. Kawałek dalej znowu mamy podjazd na którym skończył się asfalt. Szutrowe serpentyny w lesie z dziurami na które lepiej uważać to zaczyna być codzienność. W końcu docieramy do miejscowości Turi Remety, gdzie robimy dłuższą przerwę pod sklepem. Robimy zapasy na noc i napełniamy brzuchy. Po wszystkich dzisiejszych podjazdach zjeżdżamy na wysokość poniżej 200 m.
Teraz czas na wyzwanie wyjazdu! W planie jest wjechanie rowerem na Połoninę Równą i nocleg na niej. Trochę późno dotarliśmy do miejsca startu na podjazd, więc nieciekawie się zapowiada godzina jego ukończenia. Poza tym mamy już w nogach 100km po górach na obładowanych rowerach. Będzie ciekawie... Na początek jedziemy drogą w kierunku Turychky, która wznosi się bardzo powoli, ale pierwsze 100 m w górę za nami. Prawdziwy podjazd zaczyna się przy skręcie na Lipowiec. Gorzej że tak jak przystało na ukraińskie drogi zaraz kończy się asfalt, a zaczyna istna masakra po kamienistej drodze. Obładowany rower na slikach + luźne kamienie + spore nachylenie daje wybuchową mieszankę, która potrafi człowieka wykończyć. W ten sposób wspięliśmy się z 300 m w górę, ale mieliśmy już serdecznie dość. Jadąc taką drogą to do północy byśmy tam nie wyjechali o ile w ogóle starczyłoby nam siły. Na szczęście tuż przed Lipowcem zaczyna się oczekiwana od dołu droga po betonowych płytach, która według moich informacji prowadzi na sam szczyt połoniny. Jedzie się po tym zdecydowanie lepiej, nawet mimo tego że nachylenia często są większe niż wcześniej. Wyjeżdżamy z Lipowca będąc na wysokości niecałych 700m- jeszcze spory kawał do góry przed nami. Teraz zdobywanie wysokości zaczyna iść jakby szybciej. Zaczynają się serpentyny w lesie i nareszcie na wysokości około 1100 m wyjeżdżamy powyżej granicy lasu. Widoki świetne, ale nie ma czasu ich podziwiać, bo musimy przed zmrokiem wjechać na szczyt, a słońce już co raz niżej. Kawałek dalej co ciekawe spotykamy Ukraińca na rowerze który właśnie zjeżdża z góry! Słońce zaczyna się chować, ale widnokrąg jest na tyle jasny że bez problemu wszystko widać. Do tej pory jechaliśmy z Funflem podobnym tempem, ale zaczyna mnie odcinać, więc ucieka mi trochę do przodu. Moja wina bo w trakcie podjazdu praktycznie nie uzupełniałem kalorii i skończyła się energia. Z tego powodu ostatnie kilkadziesiąt minut jazdy już na niezłej bombie - tutaj już jechałem samą głową, bo nogi mi odcięło;) No i wlecze się ta ostatnia część potwornie. W końcu koło 21:20 melduję się na górze gdzie już czeka Piotrek.  Już chwilę po zachodzie, ale jest jeszcze dość widno (na Ukrainie jest godzina później więc mamy 22:20).
Połonina Równa zdobyta! 1482 m z przewyższeniem sięgającym niemal 1300m. To na obładowanym rowerze i ze sporą ilością kilometrów i górek w nogach. To był jeden z najtrudniejszych podjazdów jakie miałem okazję przejechać, dlatego na górze myślę tylko o rozbiciu namiotu i zjedzeniu czegoś, chociaż z wysiłku mam raczej kiepski apetyt. Zresztą ilość przewyższeń mówi sama za siebie. Rozbijamy się w zagłębieniu ruin które znajdują się na szczycie, ponieważ są tam pozostałości radzieckiej bazy rakietowej. To do niej była doprowadzona ta droga którą podjeżdżaliśmy.
Zasypiamy wykończony, ale usatysfakcjonowany:) 



Zbieramy się po noclegu u Vasyla
Zbieramy się po noclegu u Vasyla © azbest87

Na stacji w Siankach
Na stacji w Siankach © azbest87

Ostatni odcinek dobrego asfaltu
Ostatni odcinek dobrego asfaltu © azbest87

Na przełęczy Użockiej
Na przełęczy Użockiej © azbest87

Kontrola wojskowa na przełęczy
Kontrola wojskowa na przełęczy © azbest87

Punkt widokowy kawałek za przełęczą
Punkt widokowy kawałek za przełęczą © azbest87

Chwila przerwy na serpentynach na podziwianie widoków
Chwila przerwy na serpentynach na podziwianie widoków © azbest87

Sielski wiejski krajobraz
Sielski wiejski krajobraz © azbest87

W Użoku
W Użoku © azbest87

Gówna droga a tu krowy na środku
Gówna droga a tu krowy na środku © azbest87

To podobno droga wojewódzka czy coś w tym stylu
To podobno droga wojewódzka czy coś w tym stylu © azbest87

Już prawie kolejna przełęcz za nami (około 900m)
Już prawie kolejna przełęcz za nami (około 900m) © azbest87

Widoczek z przełęczy
Widoczek z przełęczy © azbest87

Karpaty
Karpaty © azbest87

Po tej drodze trzeba zjechać do jakiejkolwiek cywilizacji
Po tej drodze trzeba zjechać do jakiejkolwiek cywilizacji © azbest87

Nieśmiało pojawiają się resztki asfaltu
Nieśmiało pojawiają się resztki asfaltu © azbest87

Przerwa na żarcie
Przerwa na żarcie © azbest87

Przez te górki przejechaliśmy
Przez te górki przejechaliśmy © azbest87

Wyjazd z Lipowca- taką drogą jazda już do samej góry
Wyjazd z Lipowca- taką drogą jazda już do samej góry © azbest87

Słońce zachodzi a tu jeszcze prawie godzina jazdy
Słońce zachodzi a tu jeszcze prawie godzina jazdy © azbest87

Zachód słońca nad górami
Zachód słońca nad górami © azbest87




  • DST 157.30km
  • Czas 08:17
  • VAVG 18.99km/h
  • VMAX 56.90km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 5800kcal
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt Kiubek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bieszczady Ukraińskie - dzień 1- Przemyśl - Sianki

Niedziela, 18 czerwca 2017 · dodano: 23.06.2017 | Komentarze 6

Trasa która już od dawna chodziła mi po głowie. Do tej pory zawsze wybór padał na coś innego, ale w końcu i ten plan doczekał się realizacji. Całość była przewidziana tylko na 4 dni, ale za to bardzo intensywne dni z kilkoma przysłowiowymi "wisienkami na torcie" :)
Plan z grubsza wyglądał bardzo prosto: przejechać przez ukraińskie Bieszczady, po drodze kilka wyższy przełęczy lub szczytów i wrócić do Polski przez Słowację. Żeby dowiedzieć się jak to wyglądało w realizacji i jakie realia temu towarzyszyły to już odsyłam do tej powoli powstającej relacji. 

Na dzień dobry trzeba było dojechać na dworze PKP w Rzeszowie. Tam spotykam się z Piotrkiem vel Funflem który razem ze mną jedzie w tą trasę. Pociągiem jedziemy do Przemyśla (trasę do Przemyśla zaliczyliśmy obaj tydzień wcześniej jako przetarcie przed wyjazdem). Na miejscu jesteśmy koło 9:30 i powoli ruszamy w stronę przejścia granicznego w Medyce po drodze zaliczając jeszcze sklep. Po wczorajszych deszczach już powoli znikają ślady, a pogoda powoli robi się co raz lepsza. Przejazd przez przejście graniczne idzie dość sprawnie. Po naszej stronie jest osobna kolejka dla obywateli UE w której nie było nikogo:) a po ukraińskiej stronie było przed nami ze 2 osoby. Kilkanaście minut i już byliśmy na Ukrainie. Ruszamy na wschód ładnym asfaltem idącym do Lwowa, który powstał na potrzeby Euro 2012. Po drodze dość długi korek, ale nie do przejścia tylko policja ukraińska sprawdza wszystkie auta po kolei jadące w stronę przejścia. Po niewielkich góreczkach dojeżdżamy do Mościsk, gdzie nasza trasa odbija na południe. Tutaj spodziewałem się że jakość nawierzchni ulegnie pogorszeniu, ale nawet mimo dość sporej ilości dziur było całkiem znośnie do jazdy. Dojeżdżamy do Sambiru i robimy przerwę na uzupełnienie kalorii. O dziwo spotykamy tam ukraińskiego kolarza na MTB który ze sporym plecakiem jedzie z Lwowa w stronę Ustrzyk Dolnych. Podczepiamy się pod niego na prawie całym odcinku do Starego Sambiru, a tam nasze drogi się rozchodzą. Nasza droga natomiast wchodzi między karpackie wzgórza. Powoli nabieramy wysokości jadąc doliną rzeki. Zaczynają się większe podjazdy. Po drodze dopadła nas jeszcze burza, więc musieliśmy przeczekać na przystanku. Ten czas wykorzystaliśmy na ugotowanie zupki chińskiej. W Turce szukamy jakiegoś otwartego jeszcze sklepu i nawet się nam to udaje. Zaopatrzeni w prowiant i wodę ruszamy dalej na południe. Już ponad 120 km na liczniku, a tu mamy 4-kilometrowy podjazd z którego zaczynają się co raz ładniejsze widoki na Bieszczady. Co ciekawe od Sambiru jedziemy cały czas nowym asfaltem! Tego się nie spodziewałem! Po zaliczeniu podjazd okazuje się że zjazdu nie ma;) Droga wiedzie przez kolejne kilkadziesiąt kilometrów szczytami wznosząc się co raz wyżej z krótkimi odcinkami w dół. Cały czas mamy widoki na wszystkie okoliczne szczyty łącznie z polskimi Bieszczadami (było widać Halicz oraz Kińczyk Bukowski). W takich to okolicznościach przyrody dojeżdżamy do Sianek, czyli miejscowości do której po polskiej stronie można dojść idąc szlakiem do źródeł Sanu. Zaczynamy poszukiwania noclegu. W sumie było mnóstwo miejsc gdzie można by się rozbić na dziko, ale zaczęliśmy jechać drogą w dół przez Sianki. Przed nami stado krów wracające z pastwiska- co kawałek krowy odbijają same do swoich domów;) Zagaduje nas jeden z lokalnych i po wymianie paru zdań już mamy zapewniony noclegu u niego na ogródku. To był Vasyl:) Dostajemy ciepłą herbatę i małą przekąskę w postaci kotlecików z chlebem. Posłużyła nam ona raczej jako zakąska do przyniesionego przez Vasyla samogonu:P Vasyl był bardzo fajnym gościem z którym spędziliśmy pewnie ze 2 godziny zanim udaliśmy się do namiotów. Zresztą on też w środku nocy miał jechać z rodziną na wakacje nad Morze Czarne. Na koniec jeszcze napełnianie żołądków i spać.

Trasa bez odcinka na dworzec:

Droga w stronę Lwowa
Droga w stronę Lwowa © azbest87

Cerkiew w Mościskach
Cerkiew w Mościskach © azbest87

Kirkut przy drodze
Kirkut przy drodze © azbest87

Tory które prowadzą w Bieszczady
Tory które prowadzą w Bieszczady © azbest87

Kolejna cerkiew spotkana gdzieś po drodze
Kolejna cerkiew spotkana gdzieś po drodze © azbest87

Uzupełnianie zapasów wody
Uzupełnianie zapasów wody © azbest87

Zaczynają się co raz większe górki
Zaczynają się co raz większe górki © azbest87

O dziwo cały czas dobry asfalt
O dziwo cały czas dobry asfalt © azbest87

Dopadła nas burza- trzeba było przeczekać na przystanku
Dopadła nas burza- trzeba było przeczekać na przystanku © azbest87

Krajobraz po burzy
Krajobraz po burzy © azbest87

Karpaty ukraińskie
Karpaty ukraińskie © azbest87

Droga cały czas szła tymi szczytami
Droga cały czas szła tymi szczytami © azbest87

Za mną w tle widać polskie Bieszczady
Za mną w tle widać polskie Bieszczady © azbest87

Górki do zaliczenia na jutro:)
Górki do zaliczenia na jutro:) © azbest87




  • DST 43.20km
  • Teren 27.00km
  • Czas 02:18
  • VAVG 18.78km/h
  • VMAX 54.40km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 1720kcal
  • Podjazdy 880m
  • Sprzęt Kiubek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Leśne plątanie

Czwartek, 15 czerwca 2017 · dodano: 16.06.2017 | Komentarze 0

Lajtowa trasa w celu sprawdzenia ustawień nowego siodełka i odpowietrzonego hamulca.
Jak już miałem wyjeżdżać to jeszcze zadzwonił do mnie brat, więc ustawiliśmy się na działce, gdzie on dojechał szosą i wymienił ją tam na górala. Ja w międzyczasie zdążyłem podjechać przez Lutoryż boczną drogą na Grochowiczną (górna część to masakra zgotowana przez wycinających drzewa). Zjechałem żółtym szlakiem do Mogielnicy i na działkę. Później już w dwóch wróciliśmy się tym szlakiem na do lasu (tu ucięło mi kawałek trasy bo przez przypadek zastopowałem strave). Znowu wjechałem na Grochowiczną i trasą znaną mi z zawodów w Boguchwale, bardzo fajnym zjazdem zjechaliśmy w stronę Czudca. Później mozolna wspinaczka pod górę i jesteśmy na asfalcie z Czudca do Niechobrza. Uderzamy na drogę przez Wielki Las Czudecki aż na Pyrówki. Później zjazd przez pola gdzie mnie nieźle wytłukło- to wina zbyt długiej przerwy od jeżdżenia w terenie. Odzwyczaiłem się;) Na dole w końcu wbijam kawałek na asfalt, bo do tej pory oprócz może ze 2-3 km całość po lesie i polach. Dojeżdżamy do Babicy i znowu pod podjazd na Babią Górę, po czym 3 razy dzisiejszego dnia kończę na Grochowicznej :P W planach zjazd do Lutoryża głównym szutrem. Na początku się rozbujałem i.. przywaliłem porządnie w jakąś dziurę. Chwila niepewności i oczywiście powietrze ucieka w ułamku sekundy. Porządnie pieprznąłem;) aż dętka przecięła się na wylot przez całą grubość. Zapasu nie miałem, ale na szczęście miałem zestaw naprawczy. Straciliśmy przez to trochę czasu, ale przynajmniej udało się załatać i mogłem na rowerze wrócić do domu. W połowie zjazdu rozdzielamy się z bratem i pędzę do domu, bo już jestem porządnie spóźniony.
To było dobre terenowe jeżdżenie:)



Kategoria Z kimś, Tu i tam, 0-50km


  • DST 169.20km
  • Teren 3.00km
  • Czas 07:10
  • VAVG 23.61km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 3800kcal
  • Podjazdy 2010m
  • Sprzęt FORT
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przemyśl

Niedziela, 11 czerwca 2017 · dodano: 11.06.2017 | Komentarze 0

Po głowie chodziła mi jakaś dłuższa trasa i w końcu padło na Przemyśl. Co prawda nie miałem całego dnia na jazdę, bo popołudniu musiałem wrócić, ale przy wczesnej pobudce wystarczyło żeby obskoczyć w obie strony. Dlatego wyjazd paręnaście minut po 7. Niestety pogoda zaskoczyła mnie nie miło- mokro i tylko 16 stopni. Zapowiadało się trochę lepiej, a tak to trafiłem na najbrzydszy dzień w tym tygodniu. Pod trasę postanowił się podłączyć jeszcze Funfell, więc spotykamy się w Tyczynie i dalej jedziemy już razem. Po rozgrzewce temperatura bardzo nie przeszkadza, a nawet bym powiedział że miło chłodzi. Słońce nie dopieka, więc człowieka tak nie suszy- ogólnie dość dobrze się jechało przy tej pogodzie. Szkoda tylko widoków, które w słoneczne dni są niewątpliwie dużo lepsze na tej trasie.
Droga do Przemyśla od początku szła dość gładko mimo, że miałem postanowienie nie narzucać zbyt wysokiego tempa. Do celu docieramy w 3 godziny ze średnią ponad 27 chociaż po drodze było sporo mniejszych górek i dwa większe podjazdy. Nie spodziewałem się takiego tempa. Drastycznie ta średnia spada podczas plątania się po mieście, pobieżnego zwiedzania i szukania czegoś do żarcia. Z racji że była dopiero 11 w niedzielę to prawie wszystkie knajpki pozamykane, więc ciężko było znaleźć coś konkretnego na obiad. Swoją drogą w Rzeszowie coś takiego byłoby nie do pomyślenia. W końcu łapiemy się na kebaba przy dworcu i robimy chwilę przerwy.
Przed 12 w końcu ruszamy i na początek podjazd serpentyną na północ. W górnej część siadam na koło skutera który mnie zaczął wyprzedzać, ale już pod szczytem odpuszczam sobie po kierowca zaczął się denerwować;)
W Żurawicy odbijamy na Pruchnik i zaczyna się powolna męka. Ruszył się wiatr z zachodu i wieje nam w twarz, do tego dystans robi już swoje zaczynamy czuć zmęczenie. Jakoś dojechaliśmy do Pruchnika, gdzie postanawiamy się rozdzielić- Funfell jedzie na Kańczugę po mniejszych górkach, a jak tak jak planowałem na Świebodną. Tam zaczyna się podjazd który wysysa ze mnie siłę. Jadę niczym emeryt, ale jakoś w końcu doczołgałem się na szczyt. Nawet weszła 15% ściana pod koniec, ale tu już musiałem zastosować technikę węża;) Zjazd i znowu ścianka w górę i reszta zjazdu do Widaczowa. Górka w Jaworniku wchodzi trochę lepiej- tak jakbym zaczął odzyskiwać siły. Po zjechaniu z serpentyn w Szklarach tempo mi wyraźnie wzrosło i tak doleciałem do Tyczyna. Tutaj nagle zaatakował mnie głód i znowu zaczęło mnie odcinać, ale już niedaleko do domu, więc tylko batonik na głód i przez kładkę do Boguchwały. W drodze powrotnej prędkość znacznie poniżej oczekiwań, no ale cóż..
Ze dwa lata już nie robiłem takich dystansów i sporo sił to kosztował, ale jak zwykle jest satysfakcja:)


Jakieś tam foty z komórki:
Panorama rynku w Przemyślu
Panorama rynku w Przemyślu © azbest87

Wieża zegarowa czyli muzeum dzwonów i fajek
Wieża zegarowa czyli muzeum dzwonów i fajek © azbest87

Pod zamkiem w Przemyślu
Pod zamkiem w Przemyślu © azbest87




  • DST 40.30km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:49
  • VAVG 22.18km/h
  • VMAX 61.60km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 1400kcal
  • Podjazdy 500m
  • Sprzęt Kiubek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Małe MTB

Sobota, 10 czerwca 2017 · dodano: 10.06.2017 | Komentarze 0

Po wielu miesiącach w końcu wytargałem górala z piwnicy. Przykręciłem ściągnięte kiedyś spd-y i założyłem nowe siodełko, bo po starym już było widać mijające lata;) Jeszcze parę rzeczy jest w nim do ogarnięcia, ale póki co trzeba było go wypróbować. Niestety martwił mnie kiepsko działający przedni hamulec. Mimo to pojechałem na małą traskę.
Jeszcze zanim wyjechałem z pod bloku już wiedziałem że tego hamulca nie da się używać- mocno zapowietrzony tak że praktycznie nie działa. Chęć jazdy jednak byłą większa. Uderzyłem na Lutoryż i do lasu. Później na Wielki Las Czudecki i wybrałem sobie taki zjazd żeby nie trzeba było za dużo hamować:P Później druga górka przez ścianę koło Leśnego Taboru i ląduję pod krzyżem w Niechobrzu. Stamtąd zjazd też jest raczej lajtowy, więc hamulca nawet nie trzeba było za dużo używać. Na koniec jeszcze kilka kilometrów dojazdu do Boguchwały drogą szutrową wzdłuż rzeczki którą wynalazłem w zeszłym roku- dobra alternatywa względem asfaltowych dróg.
Na koniec na myjnię, bo na rowerze było jeszcze błoto z dość zamierzchłych czasów;) Tyłek póki co jeszcze nie przyzwyczajony do nowego siodełka chociaż jest dużo miększe niż to w szosie.



Kategoria 0-50km, Tu i tam


  • DST 54.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:01
  • VAVG 26.78km/h
  • VMAX 68.80km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Kalorie 1280kcal
  • Podjazdy 550m
  • Sprzęt FORT
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na Borówki

Niedziela, 4 czerwca 2017 · dodano: 04.06.2017 | Komentarze 0

Dzisiaj trochę ciepło, ale standardowe 50 km trzeba zrobić. Przez to słońce miałem ochotę na lajtową przejażdżkę. I na początku tak było. Na rowerze jednak zrobiło się dość przyjemnie z lekko chłodzącym wietrzykiem, dlatego też początkowe lajtowe tempo trochę wzrosło. Jadąc przed siebie stwierdziłem, że może wjadę na Borówki. Oczywiście już w trakcie podjazdu żałowałem że sobie ten podjazd wymyśliłem;) Jakoś zmęczyłem tą ścianę i później pojechałem sobie drogą przez szczyt. Szybki zjazd do Zabratówki i przez Chmielnik na podjazd na Słocinę, który w przeciwieństwie do wcześniejszego poszedł dużo lepiej. Na koniec zjazd przez Matysówkę i wzdłuż Wisłoka na kładkę i do domu mijając po drodze festyn z okazji dni Boguchwały.