Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi azbest87 z miasteczka Będziemyśl. Mam przejechane 96750.34 kilometrów w tym 7732.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.51 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy azbest87.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy

Dystans całkowity:12670.85 km (w terenie 352.00 km; 2.78%)
Czas w ruchu:642:35
Średnia prędkość:19.72 km/h
Maksymalna prędkość:82.80 km/h
Suma podjazdów:126443 m
Maks. tętno maksymalne:177 (95 %)
Maks. tętno średnie:145 (77 %)
Suma kalorii:123842 kcal
Liczba aktywności:103
Średnio na aktywność:123.02 km i 6h 14m
Więcej statystyk
  • DST 179.19km
  • Czas 07:02
  • VAVG 25.48km/h
  • VMAX 68.12km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 162 ( 87%)
  • HRavg 135 ( 72%)
  • Kalorie 3920kcal
  • Podjazdy 1848m
  • Sprzęt Ridley
  • Aktywność Jazda na rowerze
  • mapa trasy mini

Do domku

Niedziela, 10 września 2023 · dodano: 24.11.2023 | Komentarze 0

Słońce dzisiaj dobrze spaliło, górki nawet wchodziły mimo bolącego kolana, aż do podjazdu w Czudcu, tam mnie już pozamiatało;)




  • DST 175.80km
  • Czas 07:19
  • VAVG 24.03km/h
  • VMAX 70.80km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 170 ( 91%)
  • HRavg 144 ( 77%)
  • Kalorie 4884kcal
  • Podjazdy 1882m
  • Sprzęt Ridley
  • Aktywność Jazda na rowerze
  • mapa trasy mini

Takie tam na weekend;)

Sobota, 9 września 2023 · dodano: 24.11.2023 | Komentarze 0

Można się zmęczyć..
Brat w roli rowerowego pomocnika i modela przy zdjęciach;)




  • DST 159.35km
  • Czas 06:41
  • VAVG 23.84km/h
  • VMAX 76.19km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 163 ( 87%)
  • HRavg 134 ( 72%)
  • Kalorie 3803kcal
  • Podjazdy 1556m
  • Sprzęt Ridley
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót z Przehyby

Sobota, 3 września 2022 · dodano: 04.09.2022 | Komentarze 0

Nocleg w schronisku. Rano widoki na jakieś 20m i chłodno. Temperatura około 6 stopni, więc ubieram na siebie co mam. Tym bardziej że czeka mnie długi zjazd. Przez mgłę zjazd bardzo ostrożny bo nie było widać zakrętów i śliski asfalt. Po paru kilometrach przebijam pułap chmur i widoczność wzrasta, ale nachylenie zjazdu spada, więc nie ma się już gdzie rozbujać. Dalej jadę na Stary Sącz i po jakichś górkach mijam Nowy Sącz. Trochę zaczyna doskwierać prawe kolano. Chyba nie przyzwyczajone do takich tras. Niestety nie przechodzi już do końca. W Bieczu przerwa na żarełko i wracam na Podkarpacie. Stąd trasa już znana, więc nawet nie chce mi się robić zdjęć. 




  • DST 160.07km
  • Teren 2.00km
  • Czas 07:37
  • VAVG 21.02km/h
  • VMAX 72.13km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 177 ( 95%)
  • HRavg 145 ( 77%)
  • Kalorie 4844kcal
  • Podjazdy 2599m
  • Sprzęt Ridley
  • Aktywność Jazda na rowerze

Schronisko Przehyba

Piątek, 2 września 2022 · dodano: 04.09.2022 | Komentarze 0

Zdrowa trasa! Do Jodłowej większość znanymi mi terenami. Później wzdłuż Parku Krajobrazowego Brzanki. Następnie Pogórze Ciężkowickie, wieża widokowa w Bruśniku i sporo górek po drodze ze świetnymi widokami. W Nowym Sączu przerwa na pizzę, później małe zapasy w sklepie i dawaj pod górę. Jeden z najwyższych szosowych podjazdów w Polsce. 12km i ponad 800 w pionie. Pierwsza połowa w miarę lajtowa. Druga połowa masakra. Długie odcinki z nachyleniem kilkanaście procent. Cieszyłem się jak nachylenie spadało poniżej 10%;) Pewnie łatwiej by poszło gdyby nie to że na dole zanim zacząłem podjazd miałem już prawie 150km w nogach i 1800 w pionie. Ale podobało mi się!:) W schronisku mimo zamkniętego bufetu Pani poratowała mnie żurkiem i ciepłą herbatą, a ciepły prysznic to było zbawienie.
Foty do zobaczenia na stravie.




  • DST 200.01km
  • Teren 3.00km
  • Czas 08:24
  • VAVG 23.81km/h
  • VMAX 65.88km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 155 ( 83%)
  • Kalorie 6567kcal
  • Podjazdy 1062m
  • Sprzęt FOCUS
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lub lubelskie 3/3

Niedziela, 25 lipca 2021 · dodano: 09.08.2021 | Komentarze 0

Dzień wcześniej padłem wieczorem jak nieżywy zanim zdążyłem sobie pojeść, więc kalorie uzupełniam od pobudki. Z namiotu wygania mnie gorąco. Zresztą co raz większy huk od pobliskiej drogi i tak nie daję już pospać. W nocy parę razy budziły mnie jeżdżące opodal samochody. Zbieranie się idzie jakoś topornie i ruszam w drogę dopiero po 9. Najpierw mam w planie dostać się bocznymi drogami do Kazimierza Dolnego. Przebijam się przez ogródki w Puławach i wjeżdżam na dróżkę wzdłuż Wisły. Niestety szybko okazuję się że jest ona z kostki chodnikowej i na szosie nie jedzie się zbyt przyjemnie. Po paru kilometrach odbijam na pobliską drogę. Żeby było ciekawiej to jadę przez Kazimierski Park Krajobrazowy i w końcu zaliczam jakiś stromszy podjazd. Zjazd doprowadza mnie bardzo malowniczą drogą w do Kazimierza. Trochę płatania po mieście. Podjeżdżam trochę po nierównej kostce w stronę zamku, ale nie ma gdzie się za bardzo wbić z rowerem, a do tego tłum turystów zniechęca mnie do dalszych prób i wracam na rynek. Jadę nad Wisłę i wzdłuż niej na chybił trafił wyjeżdżam z miasta. Kończy się to terenową jazdą po chwilami dość mocno nachylonych dróżkach. Później odcinek po kostce i w końcu docieram do upragnionego asfaltu;) Przez całe to płatanie i gubienie niepotrzebnie tracę sporo czasu. Po ponad 2 godzinach mam zaledwie 35 km na liczniku. Tu już prawie południe, a do domu daleko. Fajnym zjazdem docieram znowu w okolice Wisły i jadę prawie 20 km po płaskim. Słońce zaczyna mocno dogrzewać. W bidonach dno, a ja opadam z sił. Robię przerwę koło sklepu i pakuje w siebie trochę kalorii. Słońce nie odpuszcza, bo na postoju temperatura na liczniku skacze do 40 stopni!!! Przede mną powoli wznosząca się droga, wiatr w twarz i mega gorąc. Jedzie się bardzo źle. W Niedźwiadzie Dużej dojeżdżam do terenów leśnych. W cieniu robi się trochę przyjemniej, kończy się podjazd, a ja zaczynam czuć przypływ moc z wcześniejszego posiłku. Sytuacja zaczyna się diametralnie zmieniać. Jedzie się co raz lepiej i szybciej. Temperatura spada do 27-28 stopni i dzięki temu robi się dużo przyjemniej. Przez Józefów po małych hopkach dojeżdżam do Annopola i tu kończy się moja przygoda z Lubelszczyzną. Wjeżdżam do Świętokrzyskiego i pierwsze co widzę to nadciągającą chmurę deszczową. Niestety jej trajektoria ewidentnie przecina się z kierunkiem mojej jazdy. Koło Zawichostu dopada mnie deszcz, ale chowam się na stacji benzynowej robiąc jednocześnie przerwę na jedzenie. Kilkanaście minut później ruszam dalej, ale dopada mnie nawrót deszczu. Chowam się znowu pod jakimś drzewem na chwilę, a zaraz ruszam dalej. Przestaje padać, ale drogi całe mokre, więc i tak chwila moment mam mokro w butach. Temperatura spada z 34 stopnie które były niecałą godzinę wcześniej do 17 stopni :O aż zaczęło mi się robić zimno. Jednak jedzie mi się bardzo dobrze, więc cisnę dalej. Przez kolejną góreczkę docieram do Sandomierza. Znowu robi się 28 stopni. Tam trochę plątania po centrum, parę zdjęć, wciągam zapiekankę i uciekam z miasta, bo taki tłum turystów, że ciężko przejechać. Znowu wychodzi na mnie chmura deszczowa, ale teraz wygląda to trochę gorzej, bo nie widać jej końca, a do domu jeszcze prawie 80km. Na dodatek wjeżdżam w mało zaludnione tereny i nawet nie ma się gdzie schronić. Gdy zaczyna mocniej padać tylko staje pod drzewem i ubieram wiatrówkę. Przed deszczem może bardzo nie chroni, ale robi się cieplej;) Kolejne kilometry mijają w dość mocnym deszczu. Jestem kompletnie przemoczony. Droga jak od linijki przez lasu i pola. Nawet nie ma się gdzie zatrzymać na chwilę. Do tego walczę z opadającą przednią sakwą, którą z racji deszczu obciążyłem aparatem. Kończy się to przetarciem jej od przedniego koła. Traci szczelność i do środka dostaje się woda. Przed Nową Dębą wbijam na główną drogę. Chwile wcześniej przestaje padać. Niestety po kilku kilometrach znowu mam nawrót deszcze, ale na szczęście tym razem tylko na chwilę. Do Kolbuszowej cisnę po głównej chociaż w planie miałem boczne drogi. Do przejechania jeszcze około 30 km, ale w bidonach dno, jedzenia brak, a ja zaczynam się robić głodny. Ratuje się na Orlenie hot-dogiem i batonami. Dobra dawka kalorii i bliskość domu dodają sił. Ciśnie się bardzo dobrze. Zresztą najwyższą prędkość miałem podczas ostatniej godziny jazdy;) Żeby na koniec też dobić do 200 jadę do domu przez Sędziszów. Idealnie wyliczone- wjeżdżając na mostek na liczniku wybija 200km :)
I nawet dzisiaj praktycznie przeszedł mi ból kolana;)

Całą trasę udało się przejechać mniej więcej tak jak planowałem z lekkimi modyfikacjami. Wyszło ze 30 km więcej od trasy w komputerze, więc w graniach tego co się spodziewałem (z powodu gubienia się, zmian trasy itp). Bardzo dawno już nie robiłem dystansów powyżej 200km, a coś takiego 3 dni z rzędu jeszcze nigdy;) Lubię na rowerze stawiać sobie ambitne cele i sprawdzać przy okazji swoje możliwości. Tutaj zdecydowanie byłem ich bliski;) Myślałem że bolące kolano spowoduje przedwczesny powrót, ale od drugiego dnia ból powoli przechodził, aż praktycznie zniknął na koniec. Z miejsc które odwiedziłem na plus mogę zaliczyć Roztoczański Park Narodowy i Zwierzyniec, Zamość, Lublin, Nałęczów, Kazimierz Dolny i jego okolice. Sandomierz był mi już wcześniej znany, ale też wart polecenia. Do kolekcji około 40 nowych gmin;)
Łącznie czas brutto od wyjazdu z domu do powrotu to niecałe 61 godzin z czego jazda to około 26 godzin- wyszedł z tego mały ultramaraton;) 

Trochę własnych przemyśleń odnośnie ekwipunku do bikepackingu (dla chętnych i dla mnie żebym nie zapomniał;)
Był to mój pierwszy wyjazd w stylu bikepackingu. Specjalnie pod tym kątem skompletowałem nowy ekwipunek zwracając uwagę na wagę i gabaryty. Nowy namiot, śpiwór, mata, które łącznie mieszczą się w wadze niewiele ponad 2kg i zmieściły się w torbie podsiodłowej. Nowe sakwy bikepackingowe z których wcześniej zdążyłem wypróbować tylko podsiodłówkę (Newboler 13L)- ona zdecydowanie na plus. Torba w ramę od Crosso też dobrze sobie poradziła i idealnie spasowała do rozmiaru ramy. Najbardziej problematyczna była sakwa na kierownicę, która składał się z dwóch niezależnych toreb (zestaw Rhinowalk 8+4L). Główna torba w której miałem ubranie trzymała się bardzo dobrze jednak naciskała na przewody od przedniego hamulca i powodowało to jego ocieranie. Jednak to był problem do rozwiązania przez dodatkowy pasek mocujący, a w przyszłości przez wydłużenie pancerza od tego hamulca. Gorzej było z mocowanie drugiej torby z zestawu, którą mocowało się od przodu tej głównej. Pod własnym ciężarem nisko opadała i zaczynała ocierać o przednie koło. Przez to właśnie przetarła się (dziura o średnicy 1 cm) i do środka dostała się woda, która chlapała prosto z przedniego koła. Muszę przemyśleć jak zmienić system jej mocowania, bo ta torba była najbardziej przydatna w trakcie jazdy. Miałem w niej wszystkie podręczne pierdoły, oraz przekąski, więc jej posiadanie uważam za konieczne. Z racji bardzo ograniczonego miejsca w torbach ekwipunek do ponownego przemyślenia, ponieważ tym razem zdecydowałem się na jazdę bez palnika i garnuszka, a jednak w bardziej niedostępnych terenach i przy spaniu na dziko byłby bardzo przydatny, ale już za bardzo nie miałem na niego miejsca;) Chociaż z drugiej strony zabrałem ze sobą stroje na przebranie na każdy dzień, więc tu można by wygospodarować trochę miejsca.

Poniżej trasa ze stravy gdzie można też znaleźć trochę zdjęć z jazdy:




  • DST 200.50km
  • Teren 2.00km
  • Czas 08:19
  • VAVG 24.11km/h
  • VMAX 55.08km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 162 ( 87%)
  • HRavg 125 ( 67%)
  • Kalorie 6317kcal
  • Podjazdy 775m
  • Sprzęt FOCUS
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lub lubelskie 2/3

Sobota, 24 lipca 2021 · dodano: 30.07.2021 | Komentarze 0

Mimo że w łóżku to noc średnia. Pogryzły mnie komary i trochę dokuczało w nocy bolące od wczoraj kolano. W planie było sprawdzić na początku czy będę w stanie jechać dalej, a później się zobaczy;) 
Zebranie chwilę mi zeszło i ruszam koło 8:30. Na początek w stronę Rejowca Fabrycznego przez okoliczne wioski. Drogi niestety średniej klasy, a dodatkowo jedna z zaplanowanych to kamienie, więc trzeba było znaleźć alternatywę. Na szczęście kolano mniej doskwiera niż wczoraj, więc jedzie się całkiem dobrze. Przez Siedliszcze docieram do głównej drogi na Włodawę i jadę nią do Urszulina. Tutaj kolejny mój cel, czyli Poleski Park Narodowy, oraz Poleski Park Krajobrazowy. Krajobrazy typu pola i lasy. Jedzie się przyjemnie, a nawet pojawiają się całkiem fajne asfaltowe ścieżki rowerowe. Ogólnie niestety bez szału z poziomu siodełka. Pewnie dużo ciekawiej by to wyglądało gdybym na nogach zagłębił się w jakieś ścieżki. Po drodze znajduję sklep. Uzupełniam zapasy wody i chwile odpoczywam, bo zaczęło mnie trochę dogrzewać. Dojeżdżam do Sosnowicy i później uderzam główną drogą na Łęczną. Odcinek bez historii tylko jakoś tak gorzej mi się jedzie. Musiałem zrobić kolejną przerwę, a i tak do Łęcznej dojeżdżam jakiś przymulony. Tam odpoczywam chwilę i wyjeżdża drogą na Lublin. Robi się gorąco, a ja żeby uniknąć głównej uderzam w prawo przez wioski. Temperatura przekracza 30 i wysysa ze mnie siły. Kolejna przerwa pod sklepem. Zjadał snikersa i popijam colą. Na szczęście za chwilę wychodzą chmury, temperatura trochę spada, a to w połączeniu z wchłoniętymi kaloriami dodaje mi życia. Zaczyna się jechać dużo lepiej i szybciej mimo że pojawiają się pierwsza od dłuższego czasu pagórki. Do Lublina wjeżdżam bocznymi drogami. W jednym miejscu źle skręciłem, bo chciałem zaoszczędzić trochę trasy i skończyło się to przebijaniem szutrowymi drogami przez ogródki działkowe i to spory kawałek. Zamiast zaoszczędzić straciłem tam sporo czasu. 
Sam Lublin całkiem fajny, zwłaszcza centrum. Zwiedzam okolice zamku, starówkę i Krakowskie Przedmieście. Z chęcią wybiorę się tu jeszcze kiedyś. Miałem zrobić sobie przerwę obiadową, ale tłum turystów zniechęcił mnie do tego. W związku z tym szybko oddalam się z miasta po drodze zjadając paczkę kabanosów i dalej szukając jakiegoś miejsca obiad. Z braku takowych miejsc jadę przed siebie i dojeżdżam do Nałęczowa. Tutaj przerwa w jakiejś gruzińskiej knajpie. Co ciekawe mają w ofercie napój Temek, który piłem często podczas wyjazdu do Turcji, a w Polsce się z nim nie spotkałem. Za Nałęczowem kolejne małe góreczki, a mi zmęczenie z dwóch dni daję o sobie znać i trochę siada mi tempo. Podjazdy może nie były jakieś bardzo wymagające, ani długie, ale nachylenia rzędu 7-8 % się trafiały. Przez Końskowolę jadę do Puław, gdzie planowałem się rozbić na kampingu. Przejeżdżam jeszcze mostem przez Wisłę w te i z powrotem dzięki czemu dobijam do 200 km i rozbijam się na spanie. Na spokojnie rozkładanie namiotu, prysznic i zakupy. Po nich miałem sobie dobrze pojeść, ale byłem tak padnięty, że wypiłem tylko trochę picia i padłem w namiocie bez sił do czegokolwiek;) 

Znowu ewentualne zdjęcia z trasy można znaleźć na stravie.




  • DST 227.58km
  • Teren 1.00km
  • Czas 09:19
  • VAVG 24.43km/h
  • VMAX 50.76km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 165 ( 88%)
  • HRavg 127 ( 68%)
  • Kalorie 7257kcal
  • Podjazdy 1010m
  • Sprzęt FOCUS
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lub lubelskie 1/3

Piątek, 23 lipca 2021 · dodano: 17.11.2021 | Komentarze 0

3 dni. Tylko 3 dni, albo dla mnie, aż 3 dni. Całe 3 dni na rower. Mając małe dzieciaki ciężko czasem wygospodarować czas w ogóle na rower, a co dopiero na kilkudniowe wyjazdy. Jednak dzięki dobroci żony dostałem wolne na przedłużony weekend. Wybór padł dość nietypowo na zwiedzenie województwa lubelskiego. Z założenia miało być dużo kilometrów i zwiedzanie z poziomu siodełka rowerowego. Plan trasy udało się zrealizować razem z podstawowym założeniem 3 x 200km.
Miało to być też mój pierwszy wyjazd w stylu bikepackingowym. Sakwę podsiodłową miałem już wypróbowaną, ale resztę sprzętu nie, a kupowałem go specjalnie pod kątem tego i kolejnych wyjazdów, które mam nadzieję kiedyś jeszcze nastąpią. 

Wystartowałem 7:15 z pod domu. Na początek 16-17 stopni i trochę przychmurzone niebo. Może lekko chłodno, ale jedzie się bardzo przyjemnie. Pierwsze kilometry to oswajanie z objuczoną sakwami szosą. Niestety na początku pojawia się problem z opadającą sakwa na kierownicy. O ile zwijany worek trzymał się bardzo dobrze, o tyle druga sakwa (podręczna) z zestawu okazała się za bardzo dociążona (głównie przez aparat) co skutkowało naciskiem na pancerz od hamulca. To powodowało ocieranie hamulca o koło. Na szczęście udało się z tym uporać za pomocą dodatkowego paska do sakw zamontowanego do kierownicy.
W końcu mogłem cieszyć się jazdą. Początkowe kilometry to oczywiście przebijanie się przez dobrze znane mi drogi. Praktycznie do Leżajska znam te okolice, chociaż po niektórych drogach już dawno nie jeździłem. W Leżajsku wizyta w bazylice Bernardynów i przeskakuję na drugą stronę Sanu. Powoli zmierzam na Roztocze. Przed Biłgorajem ogromne roboty drogowe, więc odbijam w boczną drogę i mijam je nadrabijąc kilka kilometrów. Po drodze przerwa Biłgoraju w którym raczej nie znalazłem nic ciekawego. Za nim wbijam na szlak Green Velo i dużo fajniejszymi drogami przez Roztocze docieram do Zwierzyńca i Roztoczańskiego Parku Narodowego. Te okolice spodobały mi się już dużo bardziej. W Zwierzyńcu przerwa na obiad i powoli ruszam dalej.
Po jeździe w zeszłym tygodniu lekko czułem lewe kolano i obawiałem się tego pod kątem wyjazdu. To kolano rozruszało się i nic mu nie było, ale dla równowagi zaczęło mnie boleć ścięgno w prawym. 
Kolejnym celem na trasie jest Zamość. Tam oczywiście zwiedzam zabytkowe centrum i robię chwilę przerwy. Ruszam dalej na północ, ale żeby było ciekawiej i mniej po głównych drogach to jadę przez wioski leżące w Skierbieszowskim Parku Krajobrazowym. Krajobraz urozmaicony lekkimi górkami od razu staje się ciekawszy i lepiej się jedzie chociaż kolano doskwiera. Powoli zaczynam szukać jakiegoś sklepu żeby zrobić zapasu na noc, ale jak na złość nic nie ma. Tak dojeżdżam do głównej drogi i lecę na Krasnystaw. Dopiero tam udaje sie znaleźć sklep i zrobić zapasy. Z reklamówką przewieszoną przez kierownicę szukam jakiegoś spania. Campingów brak więc zostaje poszukać czegoś u jakiegoś gospodarza, bo nie chciało mi się spać na dziko po takiej długiej trasie. Jak na złość jadę jednak wzdłuż głównej drogi i nie ma czego tutaj szukać. Dopiero jak odbijam w bok skręcam na wioskę i zaczynam czegoś szukać, ale już późno i zaczyna się ściemniać. Dowiaduje się że opodal jest jakaś agroturystyka i tam uderzam. Pani niechętnie podchodzi do opcji rozbicia namiotu, ale z chęcią może mi wynająć pokój za 4 dyszki, więc już nie wybrzydzałem i skończyło się na spaniu w łóżku. Jeszcze tylko stoczyłem w pokoju nierówną walkę z chmarami komarów co skończyło się zabiciem co najmniej kilkudziesięciu sztuk, a i tam do rana zdążyły mnie pogryźć kilkanaście razy.
Dzisiejszy dystans wskoczył do czołówki moich najdłuższych. Tylko 3 razy zrobiłem więcej w ciągu jednego dnia.

Zdjęć nie chce mi się wrzucać, więc dla chętnych jest ich trochę do obejrzenia na stravie.







  • DST 122.00km
  • Czas 05:13
  • VAVG 23.39km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 4490kcal
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt Kiubek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bieszczady Ukraińskie- dzień 4- Cisna - Boguchwała

Środa, 21 czerwca 2017 · dodano: 29.06.2017 | Komentarze 1

Ostatni dzień wyjazd jest bez szczególnej historii. To już czysty dojazd do domu z Cisnej. Na początek trzeba było zaliczyć jeszcze jedną przełęcz, a później droga prowadziła lekko w dół więc pocisnęliśmy dość mocno. W ten oto sposób z przełęczy do Leska zrobiliśmy średnią koło 30 :O Później chwila przerwy koło Sanu i przejazd interwałowymi góreczkami do Sanoka. Przerwa w Macu na kalorie i Funfell zaczął narzucać dość mocne tempo chociaż wiało nam w twarz. Trochę wychodziłem na zmiany, ale nie chciało mi się aż tak cisnąć, więc też sporo siedziałem na kole. W ten sposób byłem w domu już o 17. Nawet zdjęć prawie nie robiłem- raptem kilka pstryknięć, bo to droga którą już nie raz jechałem i jest mi dobrze znana.
Tak oto kończy się nasza ukraińska przygoda:)



Miejscówka na campingu w Cisnej
Miejscówka na campingu w Cisnej © azbest87

San między Leskiem a Zagórzem
San między Leskiem a Zagórzem © azbest87

Tym razem Lesko żegna a w tle Bieszczady
Tym razem Lesko żegna a w tle Bieszczady © azbest87




  • DST 114.40km
  • Teren 30.00km
  • Czas 05:55
  • VAVG 19.34km/h
  • VMAX 59.40km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Kalorie 3660kcal
  • Podjazdy 1400m
  • Sprzęt Kiubek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bieszczady Ukraińskie- dzień 3- Połonina Równa - Cisna

Wtorek, 20 czerwca 2017 · dodano: 29.06.2017 | Komentarze 5

Dzień 3 zaczął się wysoko. Co ciekawe noc na połoninie Równej była dość ciepła. Rano w końcu można było popodziwiać widoki jakie się stamtąd rozciągają, bo dzień wcześniej trochę późno wjechaliśmy. Namioty rozłożone tuż obok ruin radzieckiej bazy w zagłębieniu terenu, więc z samych namiotów też super widoków nie było. A było co oglądać! W każdą stronę gdzie się nie spojrzy rozciągają się pasma górskie. Co prawda sam szczyt połoniny jest dość płaski i rozległy (stąd nazwa Równa) i żeby zobaczyć co jest z drugiej strony trzeba kawałek przejść. Z racji podziwiania widoków z zebraniem zeszło nam trochę czasu, ale nigdzie się nam nie spieszyło. Poza tym zmęczenie z wczorajszej wspinaczki jeszcze dawało o sobie znać. Jedyne co nam przeszkadzało na górze to chmary much. Wystarczyło wyjść z namiotu i od razu każdego atakowały setki much. Chwilami było to nie do zniesienia. Na szczęście pomógł OFF :)
W końcu zaczynamy zjazd. I to nie byle jaki! 15 km z górki z czego większość po płytach i po kamienistej drodze. Jakbym jechał na pusto to można by poszaleć, ale z obładowanym rowerem trzeba było uważać i sporo hamować. Przez to musiałem parę razy się zatrzymać żeby czasem nie przegrzać hamulców. Ostatecznie i tak złamałem tam jedną szprychę w tylnym kole, ale nie stanowiło to problemu. 
Im niżej tym cieplej i u podnóży połoniny zaczyna nas dobrze dopiekać. Docieramy do sklepu z wczoraj i też tam robimy zakupy. Jest tak ciepło że nie chce nam się zbierać. W końcu ruszamy, ale ciężko się jedzie. Przebijamy się przez kolejne kilometry ukraińskich dróg. Nierówne drogi plus wysoka temperatura plus zmęczenie z wczoraj dają w rezultacie kiepską formę do jazdy. Przed granicą robimy ze dwie przerwy i uderzamy w końcu na Słowację. Na przejściu idzie dość sprawnie. Zatrzymuje nas na chwilę tylko jeden słowacki celnik, bo okazało się że też jeździ na rowerze:) więc chwilę z nim rozmawiamy o rowerach. Słowacja wita nas podjazdem i sporym zjazdem, aż do Stakcina. W planach mieliśmy jazdę do Komańczy lub tamte okolice, ale z racji że jazda szła nam dzisiaj bardzo opornie i nie ma szans tam dojechać przed nocą to zmieniamy plan. Chęć wykąpania się na polskiej ziemi zwyciężyła;) Odbijamy nad jezioro Starina i wzdłuż jego brzegów kierujemy się na szutrowe drogi które mają nas doprowadzić na przełęcz nad Roztokami. Jeden porządny podjazd zamiast kilku mniejszych. Już kiedyś go jechaliśmy z Funflem, więc wiedzieliśmy czego się spodziewać. Droga na początku powoli się wznosi by później po kamienistej drodze już z większym nachyleniem wspiąć się, aż na przełęcz na wysokości ponad 800m. Większość jechało mi się dość dobrze, ale jak droga weszła w las to jazda po luźnych kamieniach już mnie zmasakrowała, a od ciągłych wstrząsów rozbolały mnie plecy. Na szczęście stąd czeka nas już praktycznie tylko zjazd do Cisnej, gdzie lokujemy się na znanym nam campingu. Ciepły prysznic to było błogosławieństwo :) Szkoda tylko że nasza próba zjedzenia czegoś w jakiejś knajpie spełzła na niczym. Parę dni przed rozpoczęciem wakacji wszyscy jeszcze czekają tu na właściwy sezon, więc wieczorem wszystko pozamykane. Skończyło się tylko na zakupach w sklepie tuż przed zamknięciem. 


Miejsce noclegowe na połoninie tuż obok ruin
Miejsce noclegowe na połoninie tuż obok ruin © azbest87

Widoki na inne połoniny
Widoki na inne połoniny © azbest87

Krajobraz z połoniny Równej
Krajobraz z połoniny Równej © azbest87

I jeszcze jeden widoczek na Karpaty
I jeszcze jeden widoczek na Karpaty © azbest87

Zdobywcy Równej! :)
Zdobywcy Równej! :) © azbest87

Krzyż na szczycie
Krzyż na szczycie © azbest87

Kolejne ruiny już trochę niżej
Kolejne ruiny już trochę niżej © azbest87

Tak wyglądał podjazd/zjazd z Równej
Tak wyglądał podjazd/zjazd z Równej © azbest87

A tak wyglądał odcinek szutrowy
A tak wyglądał odcinek szutrowy © azbest87

Słowackie drogi
Słowackie drogi © azbest87

Zjazd do Stakcina
Zjazd do Stakcina © azbest87

Przez te górki w tle trzeba się teraz przebić
Przez te górki w tle trzeba się teraz przebić © azbest87

Gwiazdy nad polem namiotowym w Cisnej
Gwiazdy nad polem namiotowym w Cisnej © azbest87




  • DST 122.50km
  • Teren 35.00km
  • Czas 08:45
  • VAVG 14.00km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 5200kcal
  • Podjazdy 2700m
  • Sprzęt Kiubek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bieszczady Ukraińskie- dzień 2- Sianki - Połonina Równa (1482m)

Poniedziałek, 19 czerwca 2017 · dodano: 25.06.2017 | Komentarze 2

Pobudka gdzieś po 7 i powoli się ogarniamy. Do śniadania ukraińskie piwko. Na początek zjeżdżamy jeszcze na stację kolejową w Siankach, którą widać ze szlaku po polskiej stronie. Uzupełnienie zapasów w sklepie i wspinamy się z powrotem na górę. Kilka kilometrów jazdy tą drogą co wczoraj i docieramy do przełęczy Użockiej (852m). Na przełęczy posterunek wojskowy na którym trzeba się wylegitymować, ale bez problemów. Stąd zaczyna się szlak na Pikuja, czyli według naszej terminologii najwyższy szczyt Bieszczadów. Tutaj też niestety kończy się dobry asfalt i zaczynają się dziury. Zgodnie ze wskazówkami które wczoraj przekazał nam Vasyl jedziemy kilkaset metrów i odbijamy za wiaduktem w prawo w szutrową drogę. Raptem z 300 metrów dalej znajdujemy punkt widokowy o którego istnieniu normalnie nie mielibyśmy pojęcia. Dzięki Vasyl! :) Chwila przerwy z pięknymi widokami na Bieszczady i zaliczamy zjazd serpentynami z lichym asfaltem do miejscowości Użok. Tutaj nasza droga odbija całkiem na południe i wiedzie wzdłuż podnóży całej połoniny Pikuja. Co ciekawe droga do Użoku jest oznaczana na mapach jako czerwona, czyli krajowa, a dziur tam co nie miara i krowy chodzą środkiem drogi;) Po odbiciu w lewo robi się jeszcze ciekawiej. Asfalt znika w mgnieniu oka, chociaż to droga wojewódzka i nawet był drogowskaz na skrzyżowaniu. Akurat nie spodziewałem się niczego lepszego;) Tak naprawdę dopiero dzisiaj widzimy jak wygląda prawdziwa Ukraina. Jedziemy kamienisto-błotną drogą wzdłuż typowo wiejskich zabudowań. W takich warunkach czekał nas ponad 300 metrowy podjazd, który ciągnął się kilka kilometrów. Z przełęczy kolejny świetny widok na Karpaty i niestety dość wyboisty zjazd. Normalnie po tych kamieniach to bym się puścił bez hamowania, ale z obładowanym rowerem trzeba było sporo uważać. Po przejechaniu przez pierwszą wieś powoli pojawiają się jakieś ślady asfaltu, ale szybko znikają. Im byliśmy niżej tym więcej dziurawego asfaltu pod kołami. Dopiero po jakimś czasie pojawia się standardowy ukraiński dziurawy asfalt, a niżej kawałkami nawet dość znośny do jazdy. Słońce dopieka dzisiaj dość mocno i czuję chwilami że zaczynam się smażyć. W tym roku nie jestem przyzwyczajony do takich temperatur, bo do tej pory pogoda była raczej marna. Dojeżdżamy od Pidpolozzia i odbijamy w prawo żeby przebić się do Poliany. Po drodze kolejny podjazd ukryty w lesie. Po zjeździe robimy sobie przerwę pod laskiem na żarcie. Kawałek dalej znowu mamy podjazd na którym skończył się asfalt. Szutrowe serpentyny w lesie z dziurami na które lepiej uważać to zaczyna być codzienność. W końcu docieramy do miejscowości Turi Remety, gdzie robimy dłuższą przerwę pod sklepem. Robimy zapasy na noc i napełniamy brzuchy. Po wszystkich dzisiejszych podjazdach zjeżdżamy na wysokość poniżej 200 m.
Teraz czas na wyzwanie wyjazdu! W planie jest wjechanie rowerem na Połoninę Równą i nocleg na niej. Trochę późno dotarliśmy do miejsca startu na podjazd, więc nieciekawie się zapowiada godzina jego ukończenia. Poza tym mamy już w nogach 100km po górach na obładowanych rowerach. Będzie ciekawie... Na początek jedziemy drogą w kierunku Turychky, która wznosi się bardzo powoli, ale pierwsze 100 m w górę za nami. Prawdziwy podjazd zaczyna się przy skręcie na Lipowiec. Gorzej że tak jak przystało na ukraińskie drogi zaraz kończy się asfalt, a zaczyna istna masakra po kamienistej drodze. Obładowany rower na slikach + luźne kamienie + spore nachylenie daje wybuchową mieszankę, która potrafi człowieka wykończyć. W ten sposób wspięliśmy się z 300 m w górę, ale mieliśmy już serdecznie dość. Jadąc taką drogą to do północy byśmy tam nie wyjechali o ile w ogóle starczyłoby nam siły. Na szczęście tuż przed Lipowcem zaczyna się oczekiwana od dołu droga po betonowych płytach, która według moich informacji prowadzi na sam szczyt połoniny. Jedzie się po tym zdecydowanie lepiej, nawet mimo tego że nachylenia często są większe niż wcześniej. Wyjeżdżamy z Lipowca będąc na wysokości niecałych 700m- jeszcze spory kawał do góry przed nami. Teraz zdobywanie wysokości zaczyna iść jakby szybciej. Zaczynają się serpentyny w lesie i nareszcie na wysokości około 1100 m wyjeżdżamy powyżej granicy lasu. Widoki świetne, ale nie ma czasu ich podziwiać, bo musimy przed zmrokiem wjechać na szczyt, a słońce już co raz niżej. Kawałek dalej co ciekawe spotykamy Ukraińca na rowerze który właśnie zjeżdża z góry! Słońce zaczyna się chować, ale widnokrąg jest na tyle jasny że bez problemu wszystko widać. Do tej pory jechaliśmy z Funflem podobnym tempem, ale zaczyna mnie odcinać, więc ucieka mi trochę do przodu. Moja wina bo w trakcie podjazdu praktycznie nie uzupełniałem kalorii i skończyła się energia. Z tego powodu ostatnie kilkadziesiąt minut jazdy już na niezłej bombie - tutaj już jechałem samą głową, bo nogi mi odcięło;) No i wlecze się ta ostatnia część potwornie. W końcu koło 21:20 melduję się na górze gdzie już czeka Piotrek.  Już chwilę po zachodzie, ale jest jeszcze dość widno (na Ukrainie jest godzina później więc mamy 22:20).
Połonina Równa zdobyta! 1482 m z przewyższeniem sięgającym niemal 1300m. To na obładowanym rowerze i ze sporą ilością kilometrów i górek w nogach. To był jeden z najtrudniejszych podjazdów jakie miałem okazję przejechać, dlatego na górze myślę tylko o rozbiciu namiotu i zjedzeniu czegoś, chociaż z wysiłku mam raczej kiepski apetyt. Zresztą ilość przewyższeń mówi sama za siebie. Rozbijamy się w zagłębieniu ruin które znajdują się na szczycie, ponieważ są tam pozostałości radzieckiej bazy rakietowej. To do niej była doprowadzona ta droga którą podjeżdżaliśmy.
Zasypiamy wykończony, ale usatysfakcjonowany:) 



Zbieramy się po noclegu u Vasyla
Zbieramy się po noclegu u Vasyla © azbest87

Na stacji w Siankach
Na stacji w Siankach © azbest87

Ostatni odcinek dobrego asfaltu
Ostatni odcinek dobrego asfaltu © azbest87

Na przełęczy Użockiej
Na przełęczy Użockiej © azbest87

Kontrola wojskowa na przełęczy
Kontrola wojskowa na przełęczy © azbest87

Punkt widokowy kawałek za przełęczą
Punkt widokowy kawałek za przełęczą © azbest87

Chwila przerwy na serpentynach na podziwianie widoków
Chwila przerwy na serpentynach na podziwianie widoków © azbest87

Sielski wiejski krajobraz
Sielski wiejski krajobraz © azbest87

W Użoku
W Użoku © azbest87

Gówna droga a tu krowy na środku
Gówna droga a tu krowy na środku © azbest87

To podobno droga wojewódzka czy coś w tym stylu
To podobno droga wojewódzka czy coś w tym stylu © azbest87

Już prawie kolejna przełęcz za nami (około 900m)
Już prawie kolejna przełęcz za nami (około 900m) © azbest87

Widoczek z przełęczy
Widoczek z przełęczy © azbest87

Karpaty
Karpaty © azbest87

Po tej drodze trzeba zjechać do jakiejkolwiek cywilizacji
Po tej drodze trzeba zjechać do jakiejkolwiek cywilizacji © azbest87

Nieśmiało pojawiają się resztki asfaltu
Nieśmiało pojawiają się resztki asfaltu © azbest87

Przerwa na żarcie
Przerwa na żarcie © azbest87

Przez te górki przejechaliśmy
Przez te górki przejechaliśmy © azbest87

Wyjazd z Lipowca- taką drogą jazda już do samej góry
Wyjazd z Lipowca- taką drogą jazda już do samej góry © azbest87

Słońce zachodzi a tu jeszcze prawie godzina jazdy
Słońce zachodzi a tu jeszcze prawie godzina jazdy © azbest87

Zachód słońca nad górami
Zachód słońca nad górami © azbest87